niedziela, 5 lutego 2017

Ukochany kwiat

Trudno pielęgnować mało wymagający pejotl, którym zdaje się być moje serce. Jedyne o co prosi to tych kilka kropli szczerego zainteresowania i przyjaźni. Niby tak niewiele, ale jak ciężko zdobyć te życiodajne odrobiny źródła. Nawet przy zapewnionym pustynnym klimacie, pejotl potrzebuje choć ułamka tej cieczy. Jednak, ostatecznie nie jest mu to dane bezinteresownie. Przez dłuższy czas nie zakwitnie, a raczej będzie ślęczyć nad nim widmo skazańczej suszy. O tak! Nawet i jemu grozi zagłada uschnięcia, pogrom suchoty. Póki co, powoli zaczynają wyrastać z niego nowe kolce, a płynie w nim żywica goryczy i niezrozumienia. Choć dumny, chowa się w kanopii zrzeszonych skrajnym fałszem, bujnych krzewów i ani trochę nie jest mu z tym dobrze. Niezauważalny. Nieistotny. Tylko on, soki z wykwintnej mikstury i ciernie. Wyborowe towarzystwo, nie ma co. 
Cóż, wiedziałam, że w czymś tkwi mój podziw dla tej rośliny, lecz nie myślałam by kiedykolwiek przyszło mi się z nią utożsamić. Przynajmniej odnalazłam to uzasadnienie. 
Ja i moje pejotlowe kolce. Teraz tak mi bratnie i znajome. Ach, ta pustynia...

wtorek, 12 maja 2015

przecięta nić

Ta wydawałaby się najtrwalsza podpora w Twoim życiu znikąd legła w gruzach. Postać rodziciela już nawet nie wydaje się być fikcyjna. Po prostu obca.
Nieznajoma.
Przepadła.
Znikoma także jest chęć odbudowy tej relacji. Śmieszne jest tylko to, że ma to wpływ na pozostałe kwestie i aspekty życia. Lekceważąc jak bardzo, pozostaje udawać, że wszystko jest w porządku.
Ale to nic innego jak fatamorgana. Jak długo przyjdzie doświadczyć tego złudnego fenomenu. Mówiąc dość, składasz głuche wyrażenie protestu. Jak grochem o ścianę. Spirala rozpaczy dawno została zapędzona w ruch. Bezpowrotnie.
Bezduszne brzemię ciąży coraz bardziej. Aż w końcu przyjdzie moment zachłyśnięcia się. Rozgoryczeniem w unii z żalem.
Za czym? Straconym dzieciństwem, w podzięce za podarek pod sztandarem nieufności i zgryźliwości. Składam Ci serdeczne podziękowania.
Teraz wiem kim nie być...
Père

niedziela, 15 marca 2015

"Całe nasze życie jest pielgrzymką."

"Poślij mnie dokąd zechcesz, nawet i do Indii."

Przemierzając wczoraj Ksawieradę w Foz de Lumbier, gdzieś pośród wzgórz Nawarry, musiała przjeść przez tunel. Wydrążony przez człowieka w skale. Uświadomiła sobie ile trudu musiał on sobie zadać by na końcu ujrzeć światło, niczym zbawienie. I podobnie jest z naszym życiem. Musimy przez nie wydrążyć własny tunel, przebiec go by dotrzeć do źródła spełnienia. Nikt nie mówi, że jest łatwo. Jednak, czyż nie będzie to większa satysfakcja, gdy zdamy sobie sprawę, iż to dzieło zostało dokonane przez nas samych. Co prawda, nie wiemy na co możemy natrafić podczas drążenia w tej skale, z pozoru upartej i niezniszczalnej. 
Drepcząc ostrożnie, poczuła czyjąś obecność. Jakby ktoś nad nią czuwał i prowadził ją za rękę ku światłu. Nie odczuwała strachu. Zrozumiała, że to On. 
Nie tylko nią kieruje i pociesza, gdy jest w potrzebie. Człowiek, czasem odsunięty od jakichkolwiek zmysłów, w tym przypadku od wzroku, musi zaufać swojej wierze. Dopiero w tym momencie nastąpiło olśnienie, że dotychczasowe wydarzenia splatają się i układają w jakiś plan.
Jej tunel, który zdaje się być drążony od dwunastego roku życia na pewnej wyspie, dopiero zaczyna nabierać kształtu. Daleko jeszcze do jego ujścia. Jednak wie, że nie jest sama. 
Tunel może przybrać różną formę. Samotności. Opuszczenia. To tylko pozory. Tak na prawdę, jego kształt i trajektoria tylko zależy od nas samych. Warto jednak pamiętać, że mamy towarzysza, który nas nie odtrąci i nam wtóruje niezmiernie. Niezależnie od trudności. To On, dzieli z nami strach, nadaje nam otuchy, wspiera. Nie odtrącajmy tego, a to zmaganie stanie się owocne. 
Życzę, by każdy odbył własną pielgrzymkę i spotkał, to czego szuka.

Wystarczy obrać należyty cel.

Choose wisely.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Une feuille pourrie

Niczym ostatni liść trzymasz się kurczowo gałęzi mojej duszy. I nieważne jak mocno dmucham, prawie jak halny, by Cię oderwać, Ty i tak nie drgniesz. Wciąż wysysając żywicę duszy i myśli by przetrwać. 
Powoli przeistaczasz się w padlinożercę, gdyż niedługo zapanuje w niej martwica, byś triumfalnie czyhał nad swą zdobyczą. Na razie, zima nastała w moim sercu wraz z tym jednym nieopadniętym liściem.

I choć jesteś już pomarszczony i zżółkły to nieustannie przykuwasz mój podwładny wzrok. Czerpiesz ostatnie krople soków życia a ja bez słowa ulegle Ci na to pozwalam. Usycham.
Bo kocham. Tłumiące się całoroczne toksyny zachowuję dla siebie byś Ty, liściu najukochańszej jesieni trwał.

I chociaż mając świadomość Twej toksycznej obecności, nie robię nic by się Ciebie pozbyć. Dlatego gnijesz. Nie wiem czy bardziej z mojej czy z własnej winy. 

wtorek, 22 lipca 2014

Nietypowe bałwochwalstwo

Cza­sem war­to za­nurzyć się w niepew­ności, by dos­trzec za­wiłe korze­nie praw­dy wy­doby­tej z wnętrza ciche­go źródła uwiel­bienia. / Mi­riam Ann. 

Idąc jesienną aleją, zasypanej liśćmi wspomnień i nieprzeniknionych gestów przywołuję te ulotne chwile. Szukam Ciebie, o Ty, który wtargnąłeś bezpardonowo gdzieś w zakurzone zakątki mej duszy. Obnażyłam swe niecielesne zakamarki, pozwalając byś rozlewał się spokojnie, najpierw upajając słodyczą a potem kłując leniwie niczym trucizna. Korytarze mych rozmyśleń przypominają cmentarną pustkę, próbując ożywić i wskrzesić te krótkotrwałe uwielbienie i rozpalające do czerwoności spojrzenia, ciskające piorunami pożądania. Niepewność wdziera się bezczelnie, coraz głębiej zapuszczając się w jaskinię duszy. Bezkrytycznie wznosiłam swe źrenice, podziwiając Cię i pozwalając byś otumanił moją czujność wiązanką słów, która oplatała mnie do utraty tchu niczym latorośl bluszczu. Tak, równie szkodliwa. Antidotum pozostaje nieznane, z własnego wyboru. Wolę rozkoszować się tą jątrzącą się raną, co rusz dławiąc się łzami wywołanymi przez Twoją grę. Stoję z boku, powoli czuję odpływającą cierpliwość i zrozumienie, kropla po kropli ulatniają się... 
Kurczy się świat, powoli zamienia się w klaustrofobiczną pustkę, która zaciska pętlę szyderczości wokół ledwie pulsującej szyi. Zaufanie to taka kpina. Z idealnie symetrycznym impetem opuszczasz mnie, tak samo jak wplątałeś się w zastawioną przeze mnie pajęczynę naiwności. Z rozmachem, a zarazem bojaźliwością, by stawić czoła pochmurnym oczom, kulisz ogon obstawiając lekceważenie na tej przeraźliwej loterii. Źródełko uwielbienia coraz mniej tryska z entuzjazmem. Tym razem trafniejsza byłaby metafora plucia zepsutym, zgniłym przez zaniedbanie jadem miłości. 

poniedziałek, 17 lutego 2014

abîme de désespoir

oślepiona mgłą blasku ćma
splamione jej skrzydła wstydu krwią
ciśnie się na zmęczone oczy łza
przeklęte usta goryczy drżą

przypłyń przebaczenia łodzią
nie odtrącaj echa zlęknionej miłości
serce przepełnione skruchą i trwogą
na zawsze stracone w czeluści nicości

lampa pożądania spali trzepocące
ulotne chwile uniesienia
błysk żądzy i władzy migoczące
oszpeciły cielesne marzenia

na cóż to było, pyta niedbale
uśmiercić istotę ledwie się tlącą
walka przetrwania, na arenie rywale
zastań mnie o łaskę się modlącą

przebacz, bom zgrzeszył
nie rzucam słów na figlarny wiatr
kwiat strwożył, obecnością go żeś speszył
wydostań mnie spod lęku krat

sobota, 28 grudnia 2013

skamander

Rwąca rzeko, tyś wierna swym zasadom. Gdy ktoś Cię zlekceważy, wnet wybrzuszasz swe oblicze na bezbronne łany, grzmiąc pianą i wezbranym nurtem. Twa lustrzana, tajemnicza barwa przyciąga mnie i przywołuje echem głębin zagniewanych. Z pewnym odrętwieniem pochylam się by ujrzeć mieniące się w twym blasku czyjeś, nieznane lico. Ach, czy nie byłoby lepiej złożyć się w ofierze, oddać się twemu rdzeniowi? Czyż nie lepsze zbestwione, mętne oraz złowrogie wodorosty, przylegające otępiale do ciała, niż ta codzienna czeluść? Tylko Ty, jesteś wolna, beztrosko wbrew zakazom suniesz przed siebie. Hybryda emocji Tobie nie straszna. Tyś boginią samej sobie. Ach, jak ja Tobie zazdroszczę. Wijesz się ociężale, lecz zawsze czujna. Nie umknie Tobie najmniejsza zapora. Meandrując po świecie, rozdzierasz jego pola, pasąc swe wstęgi. Tak jak i Ty, również ja meandruję, lecz nie potrafię wyżłobić swego koryta. Tak jak Ty, wpadam do morza, ale nie majestatycznie. Moje morze zakłamania i bezradności połyka mnie w całości na wieczność. Jestem ubezwłasnowolniona. Jedna kropla w tym wielomiliardowym basenie. Nic dla nikogo nieznacząca. Chlup... Ręka hunctwota dzierży miecz fatalizmu. Wyplułaś ze swych głębin talizman ociekający mułem, niczym wąż syczysz jadem. Dotychczas nie przynosi mi on szczęścia. A może Tobą podąża swym szlakiem Charon, Ty nikczemna. Odkrywasz me sekrety, wraz ze Styksem znamienna. Czy jak Ty, powinnam owinąć się jak bluszcz wokół tych wiernych? Lecz ich nie ma, nie zawiną u mego portu swych żagli. Popłyną hen daleko, nie odwracając się. Śmiejesz się szyderczo, bo Ty zawsze pozostaniesz, niezapomniana. A my odejdziemy w Twe głębiny, czeluści i wtedy poznamy Twoje tajemnice. pOder... I w nas tkwi siła przetrwania, póki co, pozostaje nam uchylić czoła Twemu żywiołowi. Tak nieobliczalnemu.